Jolanta Gajęcka, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie środę zaczęła od … kieliszka neospasminy. - Pierwszy raz w życiu musiałam się ratować środkiem farmakologicznym, żeby się uspokoić po tym, co usłyszałam na konferencji od ministra edukacji - mówi.
Minister radzi upychanie dzieci w klasach
Oburzyły ją słowa ministra Czarnka, który w tym tygodniu stwierdził, że jego resort od dziesięciu dni przygotowywał wszystko na przyjęcie uczniów z Ukrainy. - Te ich przygotowania polegały na streszczeniu tego, co już od lat zapisane jest w prawie oświatowym - twierdzi Gajęcka.Jej zdaniem kłamstwem jest mówienie, że polskie szkoły są gotowe na przyjęcie dzieci uchodźców. - Polski rząd nawet w czasach pokoju nie wspomagał systemowo szkół w organizowaniu efektywnego kształcenia dzieci cudzoziemskich wyrównującego ich szanse w polskim systemie oświaty - zauważa dyrektorka. - Przepisy dotyczące oddziałów przygotowawczych to jedynie pół strony rozporządzenia. Jeśli już któraś szkoła się na to zdecydowała, to robiła to w ramach napisanej przez siebie innowacji.
W całym Krakowie są zaledwie 4 szkoły prowadzące oddziały przygotowawcze dla cudzoziemców, w tym podstawówka Gajęckiej, w której uczy się ponad 70 obcokrajowców. - Jedynym pomysłem ministra jest to, że mamy dogęszczać klasy. Upychanie tych dzieci w przepełnionych oddziałach to żadna pomoc - denerwuje się Gajęcka.
Na Facebooku opublikowała list do “Przewielebnej Trójcy z MEiN” (chodzi o Przemysława Czarnka, Dariusza Piontkowskiego i Marzenę Machałek): - Trzydzieścioro dzieci w klasie w szkole podstawowej? Zmiany dotykające wielu oddziałów na cztery miesiące przed końcem roku szkolnego, bo wy nie potraficie zaproponować nic mądrego? Co wy wygadujecie? Gdzie byliście, gdy prosiliśmy od kilku lat o dostosowanie przepisów oświatowych dotyczących kształcenia cudzoziemców do nowych okoliczności i wyzwań? - pyta Gajęcka w swoim poście.
Te dzieci w ogóle nie potrzebują polskiej szkoły
Dyrektorka zarzuca władzom oświatowym brak zrozumienia dla dzieci uciekających przed wojną.- Nie szukacie alternatywnych rozwiązań, które odpowiedziałyby na potrzeby dramatycznego czasu - twierdzi Gajęcka. - Chcecie wrzucić dzieci wojny do polskiej szkoły. Te dzieci nie potrzebują „kompatybilności z polskim systemem oświaty”. One w ogóle nie potrzebują polskiej szkoły. One potrzebują bezpiecznej przystani bez mnożenia, dzielenia, polskich lektur, głowonogów i krain geograficznych. Potrzebują miejsca do wykrzyczenia własnych emocji, przeżycia żałoby, zrozumienia, że ważne jest, aby żyły. Zapewniam was, nie znajdą tego wrzuceni do przypadkowej klasy w każdej polskiej szkole, by „realizować obowiązek szkolny” - alarmuje dyrektorka krakowskiej szkoły.
Lepiej ginąć, niż żyć pod rządami głupców
- Głupcy! - zwraca się Gajęcka do przedstawicieli resortu edukacji. - Nie rozumieć dzieci i decydować o ich losie, to niegodziwość! Opamiętajcie się, bo za chwilę będzie za późno! Zniszczycie wszystkie dzieci.“I na koniec - pisze Gajęcka. - Jak mnie już będziecie chcieli przykładnie ukarać, to uprzedźcie dziesięć dni wcześniej. Wyjadę na Ukrainę. Lepiej ginąć pod rządami mężnego człowieka, niż żyć pod rządami głupców.”
Nie wszyscy chcą być na siłę polonizowani
Zdaniem dyrektorki krakowskiej podstawówki dużo lepszym pomysłem byłoby zorganizowanie dla dzieci uchodźców szkół ukraińskich w Polsce, w których uczyliby nauczyciele z Ukrainy, według ukraińskiego, a nie polskiego systemu, bo przecież nie wszyscy chcą być na siłę polonizowani, a wielu planuje wrócić do swojej ojczyzny po zakończeniu wojny i nauka w polskiej szkole nie jest im do niczego potrzebna. - Ważne, żeby rodzice mieli wybór, czy chcą by ich dzieci uczyły się w polskiej szkole z językiem polskim, czy w ukraińskiej z językiem ojczystym - dodaje Gajęcka.W domu wszyscy się jakoś trzymamy
Dyrektorka zwraca też uwagę, że nie można zapominać o dzieciach cudzoziemców, które już teraz uczą się w polskich szkołach i również potrzebują wsparcia. - Dziewczynka z Ukrainy ucząca się w naszej szkole już jakiś czas przychodzi z samego rana do szkolnego psychologa - opowiada Gajęcka. - „Proszę pani, ja już nie mogę - mówi płacząc. Najpierw myśleliśmy, że babcia zginęła, bo nie odbierała telefonu. Chciało mi się płakać, ale w domu się trzymamy… Po kilku dniach okazało się, że żyje… Ucieszyłam się! Dzisiaj dowiedziałam się, że zostały zabite moje trzy kuzynki! (płacze) Tak, ja wiem, chcę przychodzić do szkoły, bo wykształcenie jest ważne, ale też chcę tu być, bo mogę wreszcie o wszystkim powiedzieć! W domu wszyscy się jakoś trzymamy…” W pewnej chwili zwija pięść i z całą mocą uderza w plastikową butelkę ze środkiem dezynfekującym stojącą na biurku. Dlaczego?” - pyta pani. „Bo pomyślałam, że to Putin i uderzyłam z całą złością. (Płacze).I kolejna historia: “Nauczycielki w oddziale przygotowawczym rozmawiają o sytuacji na Ukrainie. Wspierają. Proponują, aby dzieci zaśpiewały hymn. Dzieci drżącym głosem zaczynają śpiewać… W tym samym czasie białoruscy koledzy się podśmiechują z dezaprobatą mimo, że są ze sobą już dłuższy czas”.
Już w miniony piątek wysłaliśmy maila do Barbary Nowak, małopolskiej kurator oświaty; wojewody małopolskiego Łukasza Kmity; a także ministra edukacji Przemysława Czarnka z pytaniami na jakie wsparcie mogą liczyć dzieci cudzoziemców już teraz uczące się w polskich szkołach. Pytaliśmy nie tylko o uczniów pochodzących z Ukrainy, ale również z Rosji, które także potrzebują specjalistycznej pomocy. Do dziś żadna z tych instytucji nie odpowiedziała na nasze pytania.