Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

O czasie pracy nauczycieli, wiadrze pomyj i niesmaku [POLEMIKA]

12.05.2021

Redakcja redakcja@miastopociech.pl

O czasie pracy nauczycieli, wiadrze pomyj i niesmaku [POLEMIKA]

Fot. pixabay.com

Wywiad z Marcinem Stiburskim, który w ubiegłym tygodniu ukazał się na naszym portalu wywołał mnóstwo komentarzy. W większości negatywnych, a częściowo ocierających się o zwykły hejt.

“Szkoda gadać, facet nie ma pojęcia o czym mówi”, “Na tego pana szkoda marnować czasu”, “Ten pan bardziej ośmiesza siebie niż nauczycieli” - to tylko niektóre z internetowych wpisów i to te łagodniejsze. Padły też stwierdzenia o obłędzie w oczach, kolejnym idiocie, czy niezłym baranie. Co gorsza tego typu opinie niejednokrotnie wygłaszali nauczyciele.

Bardziej merytorycznie wypowiedział się w tej sprawie Dariusz Sochacki, wiceprezes Fundacji Ja, nauczyciel. W wywiadzie, jaki ukazał się na stronie fundacji, Sochacki odnosi się do fali hejtu, jaka spadła na Stiburskiego: “Niech o każdym z nas świadczy to, co mówi, co publicznie pisze. Niektóre wypowiedzi nas smucą. Między innymi dlatego postanowiłem zabrać głos i przekazać środowisku nasz punkt widzenia”.

Również Stiburskiemu Sochacki zarzuca używanie agresywnego języka, ale jednocześnie deklaruje: “Osobiście uważam, że Marcin Stiburski jest ważną częścią zmiany, której polska szkoła wymaga i postulaty Szkoły Minimalnej zasługują na to, aby dobrze się w nie wsłuchać. Szkoła Minimalna to zdecydowanie więcej niż jedna niefortunna wypowiedź. Wiemy też, że Marcin ma dobre zamiary, a propozycje jego ruchu wpisują się w pomysły i strategie prawdziwej reformy szkoły, o których mówimy zarówno my sami, jak i wiele innych ruchów reformatorskich”.

To przerosło moje przypuszczenia

- Nie spodziewałem się takiego odzewu. Przerósł moje najśmielsze przypuszczenia - komentuje reakcję środowiska Marcin Stiburski. - W wypowiedziach komentujących, zaskoczył mnie język osób wykształconych. Zaskoczył mnie także atak personalny, nie tyle na mnie, co na moją rodzinę, mój zakład pracy. Pamiętajmy jednak, że wśród negatywnych opinii pojawiały się też skrajnie przeciwne, wypowiadane również przez nauczycieli. Pamiętajmy także, że skonfrontowałem się z największą grupą zawodową w Polsce, posiadającą największy związek zawodowy.

- Owszem zastosowałem uogólnienie, - dodaje Stiburski - ale w modelowaniu rzeczywistości często posługujemy się uogólnieniami. Stosując uogólnienia zdaję sobie sprawę, że nie przedstawiają one całego spektrum populacji, jednak każdy człowiek ma w sobie mechanizm wyparcia i gdy napisze się, że problem dotyczy niektórych, to powie sobie w duchu "to inni, to nie dotyczy mnie". Dlatego tak, a nie inaczej mówię i piszę.

Po publikacji wywiadu, otrzymaliśmy też wiele maili od czytelników, którzy polemizują z poglądami naszego rozmówcy. Poniżej zamieszczamy list przesłany przez Barbarę Bugę–Rucińską, polonistkę uczącą w jednej z warszawskich szkół podstawowych.

POLEMIKA - Barbara Buga–Rucińska

Kilka dni temu burzę w środowisku nauczycielskim rozpętał wywiad z panem Marcinem Stiburskim zamieszczony na portalu „Miasto pociech". Wywiad pod bardzo prowokacyjnym tytułem „Wyzywam na pojedynek każdego nauczyciela, który twierdzi, że ma dużo pracy". W owym wywiadzie pan Marcin deklaruje, iż chętnie spędzi tydzień w towarzystwie takiego nauczyciela - nieroba i w ten sposób ostatecznie obali szkodliwy społecznie i niezgodny z prawdą wizerunek nauczyciela – społecznika.

Pierwszą moją myślą po przeczytaniu tego tekstu było wrażenie, że mam do czynienia z odważną prowokacją, której śmiałe założenia zostaną obalone przez samego autora poniżej, nie wiem – może pod reklamą albo w innym miejscu na portalu. Ale nie – nie znalazłam niczego takiego, a biorąc pod uwagę reakcję moich koleżanek i kolegów po fachu, domyśliłam się, że wywiad jest zapisem rzeczywistych przemyśleń autora. Zatem kolejnym krokiem było przyjęcie śmiałego wyzwania pana Marcina...tyle, że tutaj również czekało mnie srogie rozczarowanie. „Wyzwanie" okazało się wyłącznie chwytliwym hasłem w tytule, na liczne deklaracje przyjęcia go, które widziałam w komentarzach pod wywiadem oraz na grupie „Szkoła minimalna" odpowiedzi nie było ani jednej, moje trzy wiadomości również zostały zignorowane. Zatem postanowiłam swój sprzeciw wyrazić, używając tego samego miejsca, który posłużył panu Stiburskiemu do wyrażenia swoich poglądów.

Myślę, że na początku wypadałoby się przedstawić. Nazywam się Barbara Buga-Rucińska, od dwudziestu lat pracuję w jednej z warszawskich szkół jako nauczyciel języka polskiego i (czasami) etyki, wychowawca, opiekun szkolnego kabaretu i koła teatralnego, od kilku lat „szef" zespołu humanistycznego, co jakiś czas również rzecznik praw ucznia w naszej szkole. Zapewne znalazłoby się kilka innych definiujących mnie określeń, ale na potrzeby tej polemiki wystarczą te, które wymieniłam.

Polska szkoła wymaga potężnej zmiany

Przechodząc do meritum, chciałabym przede wszystkim zaznaczyć, że w trzech kwestiach zgadzam się z panem Marcinem co do joty. Po pierwsze, szkoła polska bezwzględnie wymaga zmiany – zmiany potężnej, systemowej, przeprowadzonej w każdym niemal obszarze funkcjonowania szkolnictwa. Po drugie – co wynika niejako z pierwszej kwestii – przebudować należy cały system oceniania. Po trzecie wreszcie, zgadzam się z przekonaniem pana Marcina (może nawet niewypowiedzianym wprost, ale wyraźnie wynikającym z całego kontekstu jego wypowiedzi), że w naszym zawodzie wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy nigdy nie powinni zostać nauczycielami. I na tym, niestety, zbieżność naszych poglądów się kończy.

Dlaczego nie zgadzam się z poglądami pana Marcina? Zacznijmy od początku: "Biedne
te uczyciele. Martwią się, że będą pracować więcej o dwie godziny LEKCYJNE. Strasznie się przemęczą".

Większe pensum oznacza redukcję etatów

Panie Marcinie, w moim odczuciu ta pełna drwiny i pogardy forma, w jakiej wyraża się pan o wszystkich nauczycielach, którzy nie są fanami zwiększenia pensum, doskonale świadczy o tym, że nie zastanowił się pan nawet chwilę, co realnie oznacza tak lekko potraktowany przez pana pomysł. Przede wszystkim prowadzi do redukcji etatów – wydawać by się mogło, że dwie godziny nic nie znaczą. Ale jeżeli weźmiemy pod uwagę szkołę, gdzie pracuje powiedzmy siedmioro polonistów i sześciorgu z nich dołożymy po dwie godziny do etatu, dla siódmego tego etatu zwyczajnie nie będzie. Straci pracę. I nie będzie tak, że zwolniony zostanie ten najmniej efektywny (zresztą pytanie, co miałoby być kryterium o owej efektywności świadczącym? Opinia dyrektora? Rodziców? Wyniki egzaminów?). W większości szkół zwolniony zostanie nauczyciel z najkrótszym stażem w danej placówce – nawet, jeśliby doskonale rokował.

Kolejnym powodem, który powoduje, że pomysł nas nie zachwyca, jest forma, w jakiej jest przedstawiany. Nauczyciele ZNOWU DOSTANĄ PODWYŻKĘ a przy okazji zwiększymy im pensum, co realnie spowoduje, że nie ma mowy o żadnej podwyżce. Z definicji „podwyżka" oznacza zwiększenie uposażenia przy niezmienionych obowiązkach zawodowych, natomiast zmiana uposażenia wynikająca ze zwiększenia obowiązków zawodowych zdecydowanie podwyżką nie jest. Czy fakt, iż takie nierzetelne zagranie nie podoba mi się, oznacza, że należę do grupy, która wśród fanów szkoły minimalnej pana Stiburskiego określana jest jako wiecznie jęcząca i biadoląca? Nie, nie narzekam na swoje zarobki – może dlatego, że pracuję w Warszawie, w dzielnicy, która jest dobrze zarządzana, może dlatego, że za swoje pieniądze nigdy nie musiałam wyposażać pracowni, żeby dało się prowadzić lekcje? Nieistotne. Ważne, że nie narzekam, co nie znaczy, że zgadzam się na to, by w świat poszedł znowu fałszywy przekaz dotyczący mitycznych zarobków nauczycieli.

Dwie godziny lekcyjne to cztery zegarowe

A trzeci powód? Panie Marcinie, to nie chodzi o dwie godziny lekcyjne tylko co najmniej o cztery zegarowe, bo wbrew temu, co pan twierdzi, wszyscy znani mi nauczyciele (a znam ich naprawdę wielu i to z różnych perspektyw – część również jako rodzic) do lekcji się przygotowują. I tu właściwie dochodzimy do fragmentu wywiadu, który nie tyle mnie nawet oburzył, co kompletnie zaskoczył. Dwie kwestie – sprawdzanie i przygotowanie do zajęć. „Kiedy słyszę, że nauczyciele w ramach swojego czasu pracy przygotowują się do lekcji, to zastanawiam się, ile w tym jest prawdy. (...) Jeśli nauczyciel jest specjalistą w swojej dziedzinie, to nie musi tracić czasu na przygotowania do lekcji". Panie Marcinie, zdradzę panu tajemnicę, którą zna każdy, kto ma odrobinę doświadczenia w tej pracy – otóż im lepszy specjalista, tym WIĘCEJ czasu poświęca (nie traci!) na przygotowanie się do zajęć.

Bardzo nonszalanckim, żeby nie rzec aroganckim człowiekiem musi być ktoś, kto – pracując z ludźmi – zakłada, że po jakimś określonym (na przykład niespełna trzyletnim) okresie jest tak doskonały w swoim zawodzie, że nie musi TRACIĆ czasu na przygotowania.

Jak zaciekawić Kochanowskim?

Wejdźmy do przykładowej statystycznej klasy 7a, 24 osoby, w tym 6 ze specyficznymi trudnościami w nauce, jedna osoba z niedosłuchem, przynajmniej ze trzy, które mają poczucie, że tracą tu czas. Proszę sobie podstawić dowolne zagadnienie z podstawy programowej, które ma pan zamiar na tej lekcji przedstawić uczniom, ja wezmę sobie – powiedzmy – treny
Kochanowskiego...zatem pracujemy.

Pan, jak deklarował w którymś z wywiadów, w ciągu 10 minut ogarnie zagadnienia z podstawy programowej, mnie zajmie to przynajmniej 3 lekcje – w tej klasie. Problemem na pewno będą archaizmy, oddzielenie osoby podmiotu od autora tekstu, pewnie obrazy poetyckie, to wiem. Co wyjdzie w między czasie – to się dopiero okaże...zatem nie śpieszymy się, mieliśmy czytać wspólnie, ale raczej jako szesnastowieczny zbolały ojciec sprawdzę się słabo, Tadeusz Zięba będzie znacznie lepszy (wczoraj wysłuchałam różne wykonania, to zdecydowanie najlepsze), analizujemy wspólnie, dociekamy o co chodzi z tymi archaizmami...i tak - pada klasyczne pytanie: „Proszę pani, ale po co nam to, przecież to było pięćset lat temu!" I co ja mam odpowiedzieć? Że do egzaminu? Że Kochanowski wielkim poetą był? Nic z tego. „Do egzaminu" zacznie spełniać swoją rolę w przyszłym roku w okolicach lutego albo marca. Do tego, że Kochanowski wielkim poetą był, dochodzi się w znacznie późniejszym czasie...albo nie dochodzi się do tego wcale. No więc co? No właśnie, po co nam to...w podręczniku klasyczny, matejkowski „Kochanowski nad zwłokami Urszulki" i nagle jest! Mam! Wyświetlam oczywisty obraz, w drugiej karcie włączam nieoczywistego Gintrowskiego w „Kołysance" z „Taty" – film przeciętny, ale utwór w kontekście porównania stylistycznie ozdobnej tęsknoty z prostymi, urzekającymi słowami, genialny.
I toczy się, rozmawiamy o tym, czy ta miłość była inna, czy miłość po śmierci dziecka trwa, czy to już tylko tęsknota. Jutro przejdziemy do środków, trudno, dziś nie zdążyłam, ale Maciek się
rozgadał (po raz pierwszy chyba w tym semestrze, inni też mieli coś do powiedzenia – super, szkoda było to spłoszyć popędzaniem i przypominaniem o ograniczeniach czasowych. Najwyżej dokonam jakichś kombinacji z prostszymi tematami, może coś da się połączyć. Pod koniec zajęć dwie dziewczynki pytają o tytuł utworu, spodobała się, chcą posłuchać jeszcze raz.

Jutro Treny w 7e, klasa zupełnie inna, dociekliwa, biegunowa – kilka osób z umysłami
jak brzytwa, ale też więcej takich, których trzeba przekonać, że ich obecność na tej lekcji nie
jest stratą czasu...Gintrowski na pewno do wykorzystania, to był dobry strzał, ale już nie do
Matejki...pomyślimy. O 23.30 mam gotową prezentację. Same zdjęcia – ojcowie z dziećmi w
afrykańskich wioskach, uchodźcy, obrazy z rejonów ogarniętych wojną, przeplatane idealnymi w swej wymowie obrazkami. Ostatni slajd obowiązkowo z adresami stron – już coraz więcej osób o tym pamięta, przygotowując materiały, ale warto wciąż przypominać, wiadomo, najlepiej przykładem. Na lekcji będzie zaskoczenie, zaczniemy z zupełnie innej strony...ciekawe, co wyjdzie?

Każda lekcja jest pierwszą i jedyną w swoim rodzaju

To moja lekcja. Jak wygląda pańska, skoro pan się do niej nie przygotowuje, a podstawę realizuje w ciągu dziesięciu minut? Chętnie zobaczyłabym, może udałoby mi się czegoś nauczyć? Szkoda, że nie odpowiedział pan na żadne z zaproszeń, szkoda też, że nie było reakcji, kiedy nauczyciele prosili o możliwość nauczenia się czegoś od pana, choćby w ramach akcji „Zaproś mnie na swoją lekcję".

Panie Marcinie, niezależnie od tego, ile lat pracuje nauczyciel, ile razy wprowadza to samo zagadnienie, każda lekcja jest PIERWSZĄ i JEDYNĄ w swoim rodzaju – bo prowadzimy ją z udziałem innych ludzi, w innej sytuacji, do której można nawiązać czy ją wykorzystać, wreszcie nawet o innej porze dnia – nawet to ma wpływ. Więc proszę się zastanowić nad tym, jakim „fachowcem" jest nauczyciel, który każdą lekcję prowadzi z użyciem tych samych narzędzi, materiałów i metod (bo zmiana choć jednego z tych czynników już wymaga PRZYGOTOWANIA SIĘ do zajęć). Naprawdę specjalista?

Jak w 20 minut ocenić prace 24 uczniów?

O ile rozczarowało mnie to, że nie mogę zobaczyć, jak pracuje pan Marcin, o tyle do rozpaczy doprowadził mnie fakt, że nie będę miała możliwości zdobyć wiedzy, za którą każdy chyba polonista oddałby przynajmniej ze dwie pensje. „Sprawdzenie wszystkich prac uczniów zajmuje mi góra 20 minut. Zgadzam się, że trochę więcej czasu musi na to poświecić polonista, ale te wszystkie czynności w żaden sposób nie przekraczają 40-godzinnego tygodnia pracy".

Na początek chciałabym uściślić – trochę więcej, czyli? O 50%? O 100% więcej – no niechby nawet – zaszalejmy - godzinę. Zatem pan Marcin na sprawdzenie wszystkich sprawdzianów swoich uczniów poświęca dwadzieścia minut. Ja mogę aż 60! Mam około stu uczniów, zatem daje mi to...tak, niecałe 40 sekund na ucznia.

Zastanawiam się, czy pan w ogóle ma świadomość, jaką bzdurę pan – proszę wybaczyć kolokwializm – palnął. Biorąc pod uwagę naszą statystyczną dwudziestoczteroosobową klasę (w swoich teoriach nie odnosił się pan wyłącznie do nauczycieli szkół niepublicznych, zatem punktem odniesienia będzie przeciętna klasa w przeciętnej publicznej szkole podstawowej), to nawet, gdyby uczył pan wyłącznie w tej jednej klasie, to i tak owe „sprawdziany" ograniczyć musimy do kartkówki z tabliczki mnożenia, bo niczego innego w ciągu 50 sekund nie jest pan sprawdzić. To się nawet układa w pewną całość – dziesięć minut realizacji podstawy programowej może rzeczywiście skutkować sprawdzianami wyłącznie z tabliczki mnożenia.

Dziwnym trafem nawet sprawdziany z matematyki mojej jedenastoletniej córki opatrzone są komentarzem. Jeśli popełnione są błędy, to wskazane jest miejsce, w którym tok myślenia został zaburzony, jeśli natomiast praca jest bezbłędna, pojawia się na niej kilka ciepłych słów – sprawdziłam to, panie Marcinie, samo przepisanie wszystkich wyrazów, które nauczycielka zapisała na ostatniej pracy mojej córki (jeden błąd z wyjaśnieniem i bardzo sympatyczny, pochwalno – mobilizujący komentarz) zajęło mi 8 minut – a piszę dość szybko.

Zatem mamy trzy możliwości – albo robi pan wyłącznie sprawdziany z tabliczki mnożenia, albo liczba pańskich uczniów wynosi 2, albo – i jestem dziwnie przekonana, że owo trzecie wyjaśnienie jest najbliższe prawdy - rzucił pan absurdalną liczbę, żeby tym jaskrawiej uwydatnić nieróbstwo nauczycieli i ich nieumiejętność zarządzania czasem. A że pańska wypowiedź z prawdą ma niewiele wspólnego? Tym gorzej dla prawdy.

Ja przeanalizowałam pańską deklarację i przedstawiłam wnioski. To teraz poproszę, aby pan zrobił to samo (zresztą ćwiczenie zalecam każdemu, kto ślepo wierzy w rewelacje pana Marcina).

Egzaminacyjna praca twórcza czy argumentacyjna wynosi minimum 200 słów, zatem oczywiste jest, że głównie z takimi pracami mamy do czynienia w siódmych i ósmych klasach. Najpierw ćwiczymy poszczególne elementy – budowanie argumentów albo redagowanie fragmentów zawierających określone zadania literackie. Później przychodzi czas na tworzenie całych prac. Takie 200 słów to półtorej do dwóch stron – ale pamiętajmy, że to minimum, a ja mam sporo ambitnych uczniów. Zatem przyjmijmy 2 strony. Proszę, aby włączył pan w nasz eksperyment znajomego ósmoklasistę i wziął od niego tego typu pracę.

Teraz czytamy ją pierwszy raz – sprawdzamy, czy jest zgodna z tematem, czy zawiera odpowiednią ilość elementów twórczych lub retorycznych – zapisujemy ich obecność po lewej stronie na marginesie, oceniamy, czy praca jest poprawna pod względem merytorycznym, czy jest prawidłowa kompozycja i styl. Przeczytanie takiego wypracowanie zajmuje nam – w zależności od stopnia czytelności pisma – trzy do pięciu minut (nie mam tu na myśli sytuacji ekstremalnych, kiedy przydałby się kurs grafologii, a dziecko w zaleceniach z poradni ma umieszczoną informację, że nie należy brać pod uwagę jakości pisma tylko zawartość merytoryczną pracy – wtedy samo odczytanie tekstu potrafi zająć pół godziny).

Zatem 3 do 5 minut plus 10 – 15, które zajmuje analiza wymienionych przeze mnie elementów. Teraz trudniejsza część – czytamy tekst ponownie, zaznaczając i zapisując po prawej stronie błędy gramatyczne, leksykalne, ortograficzne, interpunkcyjne, graficzne oraz wszelkie usterki i niezręczności językowe – ta czynność wprawnemu egzaminatorowi zajmuje około 15 – 20 minut, mniej wprawnemu nauczycielowi odpowiednio dłużej. Zatem sprawdzenie jednej pracy to jest minimum 25 – 30 minut. Wychodzi na to, że ja też – podobnie jak pan powinnam mieć dwóch uczniów. Cóż, mam trochę więcej – w klasach 7 i 8 około czterdziestu. I pojawia się problem – trochę trudno „obskoczyć" ich w godzinę. Tym bardziej, że to tylko sprawdzenie – do tego dochodzi zapisanie punktów w ośmiu kategoriach oraz – z racji tego, że zwykle nie oceniam tych prac stopniem – informacja zwrotna.

Zresztą o niezwykłej roli informacji zwrotnej w procesie „oswajania" młodego człowieka ze szkołą mówił pan bardzo ładnie w wywiadzie dla portalu Siedem ósmych...tylko mam pewien problem z umieszczeniem tej informacji zwrotnej w owych dwudziestu minutach – i znów, pozostaje mi tylko żałować, że nie miałam okazji uczyć się od mistrza.

Panie Marcinie, przeanalizować można byłoby właściwie każde słowo pańskiego wywiadu i z każdym polemizować, ale dopóki ta dyskusja nie odbywa się wprost tylko za pośrednictwem mediów, nie ma to większego sensu. Odniosę się zatem jeszcze tylko do jednej kwestii.

Za co te szóstki?

„To mój bunt przeciwko szkolnemu ocenianiu. W ten sposób mówię moim uczniom, że gardzę ocenami, które są czymś, co psuje im całą przyjemność płynącą z nauki. Ocenianie powoduje strach, a ja nie chcę żeby moi uczniowie się mnie bali lub zniechęcali się do przedmiotu." – to odpowiedź na pytanie o szóstki stawiane awansem uczniom na początku roku.

Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem ideę tych szóstek – czym właściwie są? Prezentem? W takim razie albo zaprzecza pan sam sobie, albo nie traktuje pan swoich uczniów z szacunkiem – zwykle prezent, który dajemy ważnej dla nas osobie, jest przemyślany, długo i starannie wybierany, przywiązujemy do niego dużą wagę. A pan daje swoim uczniom coś, czym pan gardzi...interesujące. Bardzo chciałabym wiedzieć, co realnie daje taka szóstka pańskiemu uczniowi, bo nie bardzo jestem w stanie to pojąć. Zapytałam nawet dziś moich ósmoklasistów, czy chcieliby, żebym na początku roku postawiła każdemu z nich szóstkę. Po chwilowej konsternacji, następnie żartobliwych sugestiach, że może nie na początku, ale teraz i to najlepiej jako ocenę końcową, padło poważne już pytanie „Ale po co stawiać szóstki za nic, co one znaczą?" No właśnie nie bardzo wiem.

Dalej pisze pan, że ocenianie powoduje strach. Nie, nie powoduje, jeśli uczeń wie, że będzie mógł z trudnym materiałem zmierzyć się w dowolnym, najlepszym dla niego momencie, jeżeli wie, że nie zostanie sam ze swoją niewiedzą czy brakiem zrozumienia. Nie spowoduje, jeżeli uczeń będzie wiedział, że może powiedzieć o nieprzygotowaniu do lekcji i wystarczy, że powie, iż to ważny powód, a nawet nie będzie musiał go zdradzać. Tak dzieje się u mnie i nasuwają mi się w związku z tym dwie refleksje – po pierwsze, wbrew obawom nauczycieli wielbiących pruski rygor, uczniowie wcale tego nie wykorzystują, wręcz przeciwnie, odkąd terminy prac klasowych, czy oddawania prac literackich ustalamy wspólnie, w czasie, który jest dla uczniów do przyjęcia bez siedzenia po nocach, dużo rzadziej zdarza się, że ktoś tych terminów nie dotrzymuje. Mało tego, często jest tak, że to uczniowie przypominają mi, że mieli to czy tamto dziś oddać. Da się.
Po drugie jestem przekonana, że uczniowie nie boją się mnie, mam nadzieję, że szanują, może nawet trochę lubią, ale z pewnością się mnie nie boją, mimo, iż nie stawiam szóstek za nic.

Najpaskudniejsza część zawodu nauczyciela

Co do oceniania w ogóle – zgadzam się, to jest najpaskudniejsza część zawodu nauczyciela. Tyle, że machanie szabelką i krzyczenie „na pohybel" bez jakiegoś realnego pomysłu czym je zastąpić jest trochę – proszę wybaczyć – infantylne. Co realnie daje pański protest przeciwko ocenom? Chyba wyłącznie samozadowolenie, że pan się wypowiedział.

Proszę znaleźć sensowne rozwiązanie, zaproponować je ministerstwu, a sama będę wychwalać pana jako wielkiego reformatora. Ja póki co pomysłu nie mam – bo oczywiście, można oceny wyrażone cyfrą zastąpić opisową, na pewno zdrowsze podejście niż szaleństwo w wyścigu o biało – czerwony pasek...tylko co na przykład z przyjmowaniem do szkoły średniej? Wyłącznie egzamin zewnętrzny? Wszystko stawiać na jedną kartę, nie bacząc, że nawet uczeń mądry, oczytany i dojrzały może być w słabszej formie, o stresie nie wspominając? Ryzykowne. Zatem, skoro pomysłu nie mam, to nie krzyczę, że gardzę ocenianiem, tylko robię wszystko, żeby było ono jak najmniej uciążliwe dla uczniów. Na przykład poprawiać mogą zawsze, nie w określonym terminie, tylko wtedy, kiedy będą gotowi. I to jest jedna ocena – ta najlepsza, którą udało się uzyskać.

Panie Marcinie zaatakował pan ludzi z naszego wspólnego zawodu bezpardonowo i w bardzo dziwnym momencie – pojawia się temat zwiększenia pensum i nazwania tego podwyżką i jak na życzenie pojawia się pan Stiburski – odkrywca i reformator i grzmi na nauczycieli nierobów. Tyle, że tak naprawdę ani odkrywca, ani reformator. O niezwykłej roli informacji zwrotnej w procesie nauczania, o jasno określonych celach i kryteriach sukcesu, o tym jak ważne jest wskazywanie mocnych stron (owszem, słabych też, ale właśnie TEŻ a nie TYLKO i nie na pierwszym miejscu), o tym, że trzeba uczniowi pokazać kierunek i dać mu swobodę, od lat mądrze i – co ważne – skutecznie – mówią Danuta Sterna i Jacek Strzemieczny. O roli relacji z uczniami oraz relacji między uczniami w procesie edukacyjnym nikt chyba nie mówi dziś więcej i mądrzej niż profesor Pyżalski.

Pisze pan o tym, że młodzież boi się wrócić do „syfu", tym bardziej, że odkryła Internet jako źródło nauki. Cóż, paru nauczycieli już na to wpadło – choćby Darek Martynowicz, który wraz ze swoją Progresownią robi doskonałą robotę, pokazując swoje nowatorskie metody wykorzystania mediów i zachęcając nauczycieli w każdym wieku, żeby nie bali się spróbować. Można by wymieniać w nieskończoność, ludzi ambitnych, chętnych do pracy, nastawionych całą swoją uwagą i energią na dobro ucznia...i wie pan, dlaczego będą zawsze skuteczniejsi w reformowaniu polskiej szkoły niż pan? Bo po pierwsze robią to z życzliwością, bez poniżania, bez deprecjonowania – wręcz przeciwnie, czy to uczestnicząc w wielotygodniowych kursach z oceniania kształtującego, czy to słuchając profesora Pyżalskiego, czy ucząc się od Darka, Agnieszki, Katarzyny tricków komputerowych, poznając Genial.ly, i Wakelet, czy to odkrywając na nowo dzięki Magdzie, jak doskonałym narzędziem edukacyjnym jest błąd czułam, że jestem na swoim miejscu, że prowadzą mnie ludzie, którym zależy na moim rozwoju, ale przede wszystkim na zmianach w polskiej szkole. Bez nazywania mnie „biedne TE".

Wylał Pan swoje wiadro pomyj również na mnie

Panie Marcinie, jest pan niedoświadczonym nauczycielem, pracuje pan w bardzo specyficznych warunkach. Nie siedział pan trzy godziny z pedagogiem i dyrektorem, zastanawiając się, jak przekonać rodziców do przyjęcia wsparcia finansowego, żeby dziecko raz w życiu mogło pojechać z klasą na wycieczkę. Nie dzielił pan swojego czasu między trzydziestu uczniów, pańskie metody edukacyjne jeszcze w żaden sposób nie zostały zweryfikowane, dlatego nie ma pan żadnego prawa, żeby wypowiadać się w pogardliwy, obelżywy sposób o ogóle nauczycieli, a później dziwić się, że urażeni poczuli się również ci „nieliczni", którzy swoją pracę wykonują solidnie. Owszem, poczuli się.

Na swojej stronie, dziwiąc się naszemu oburzeniu, użył pan tyleż interesującej, co nietrafionej analogii nauczyciela do krzesła. „Czy jeśli powiem, że krzesła są niewygodne, to powinny się obrazić wszystkie krzesła? Nie, krzesła ortopedyczne będą dumne, że wyróżniają się z tej grupy" – to taka krótka parafraza. Otóż myli się pan, ktoś, kto nigdy nie siedział na krześle, nie będzie zastanawiał się, czy mowa o wszystkich krzesłach, czy tylko o tych zbyt twardych lub zbyt miękkich, przyjmie do wiadomości komunikat, o tym, że krzesła są niewygodne.

I dlatego właśnie, mimo, iż uważam, że nie dotyczą mnie pańskie słowa, jestem nimi zniesmaczona i oburzona – bo mimo, iż mnie nie dotyczą, to pan, nie biorąc tego w ogóle pod uwagę wylał swoje wiadro pomyj również na mnie, a także na nauczycieli mojej córki, których zasługą jest to, że lubi szkołę, lubi do niej chodzić i lubi się uczyć, na moich kolegów i koleżanki, którzy na wysłaną o pierwszej w nocy wiadomość odpowiadali o pierwszej dziesięć, na tych wszystkich nauczycieli, z którymi spędziliśmy setki godzin na kursach, szkoleniach, studiach podyplomowych WYŁĄCZNIE po to, żeby uczniowie mieli z nas większy pożytek. Tak, panie Marcinie, są źli, niekompetentni i leniwi nauczyciele, są nauczyciele sadyści, którzy nigdy nie powinni znaleźć się w szkole. Ale mieszając z błotem nas wszystkich, nie przybliżył się pan ani o krok, aby ich postawę zmienić, natomiast NAUCZYCIELOM, którzy zasługują na to miano, zrobił pan duże świństwo.

I tak na koniec „Stawiam szóstki i próbuję ich zaciekawić przedmiotem. Finalnie może się to okazać skuteczniejsze niż metoda powszechnie stosowana w szkole, czyli "zakuć, zdać, zapomnieć". Nie wiem, jakie metody stosuje się w pańskiej szkole – moi uczniowie, nawet ci,
którzy szkołę skończyli 15 lat temu wracają do niej bez odrazy i przy każdym naszym spotkaniu – a nie są one rzadkie – mówią o tym, że szkołę wspominają po prostu dobrze i że – wbrew pańskim słowom – nauczyli się w niej dużo. Czyli mogę powiedzieć, że ja już się o skuteczności swoich metod miałam okazję przekonać, póki co pan o sobie tego powiedzieć nie może.

Komentarze (35)

Gonia
12.06.2021 23:31
Hm, czy ja czytam o kosmosie, czy o szkole? Bo czuję się jak w kosmosie... Pani Barbara B.-R. pięknie pisze o swojej pracy i wspaniale, że tak podchodzi do spraw edukacji, ale naprawdę nie widzi, że typowa szkoła to źródło niechęci, strachu, zniechęcenia i zobojętnienia? I, myślę, że można powiedzieć, iż większość nauczycieli nie ma takiego podejścia. Zdecydowanie nie ma. Jestem oburzona, proszę wybaczyć kolokwializm, wciskaniem mi kitu, że wszyscy lub większość nauczycieli się stara itd., itp. Zbyt wiele przykładów widziałam, że jest inaczej. Aż szkoda mówić...
Nauczyciel
22.05.2021 11:44
Jeżeli nauczyciel wf, muzyki czy plastyki ma realizować dodatkowo obowiązkowe zajęcia rozwijające zainteresowania uczniów, to ja się pytam czy to jest zgodne z Kartą Nauczyciela. Nie ma w Karcie takiego rozróżnienia. Nie ma podziału na nauczycieli matematyki, polskiego, biologii, wf czy muzyki. Wprowadzenie takich dodatkowych obowiązkowych godzin będzie niezgodne z ustawą i myślę też że z Konstytucją. Poza tym inaczej też wygląda sprawa np. czasu poświęcanego na poprawę prac u nauczyciela w szkole podstawowej a inaczej w liceum. Czas poświęcony na poprawę w czwartej klasie podstawówki na pewno jest inny niż w liceum. Takie różnicowanie nauczycieli jest po prostu niesprawiedliwe. Każdy przedmiot ma swoją specyfikę. Przecież wielu z nauczycieli muzyki, wf , plastyki wykonuje inne czynności nie rejestrowalne czasem. Wielu z tych nauczycieli jest zaangażowanych w różne projekty, organizację życia szkolnego, uroczystości, zawodów. Poświęcają czas na te czynności i co i mają teraz być w jakiś sposób za to ukarani! To oni też mogą dawać uczniom referaty do napisania i będą poprawiać po lekcjach jak polonista. Wymyślić to mógł tylko ktoś kto nie zna realiów szkoły, urzędas z ministerstwa. Niech wcieli się chociażby w rolę nauczyciela plastyki w czasie zdalnego nauczania i spróbuję ocenić tysiące nadsyłanych prac na maila. Doby mu nie starczy.... Pozdrawiam wszystkich nauczycieli bez względu na nauczany
Mama ucznia p.S
17.05.2021 19:25
Ten Pan to nawet 5 minut nie potrzebuje za sprawdzenie sprawdzianów, bo ich po prostu nie robi. Faktycznie zdarzyło sie temu Panu sprawdzić sprawdziany z tabliczki mnożenia bo tylko taki sprawdzian przeprowadził przez 2 lata, dziwiąc się przy tym,że dzieci jej nie umieją. Na lekcjach (stacjonarnych) pracuje tylko z grupką dzieci, które się same angażują, resztą klasy się nie interesuje, twierdząc, że nie będzie nikogo zmuszał.
Pedagog,staż 19letni
17.05.2021 19:24
Dziękuję:) myślałam, że dziś po "szalonym, bezstresowym" powrocie "bombelkóf" do Szkoły, padnę na twarz, ze zmęczenia i już- ale padnę z uśmiechem na ustach i łzą wzruszenia w oku ;)
Iwona Udzielak
17.05.2021 15:36
Pani Barbaro, świetna, przemyślana i prawdziwa wypowiedź. Dziękuję.
Barbara Buga - Rucińska
14.05.2021 18:39
Nie bardzo wiem, dlaczego kolejna osoba chce mnie przekonać czego boją się moi uczniowie, co lubią, a czego nie. I skąd wzięła pani teorię o jedynkach, bo zdaje się, że w żadnym momencie na temat jedynek nic nie napisałam, prawda? Pojęcie poprawiać odnosi się do tego, że jeżeli uważam to za słuszne, to podchodzę do wykonania czynności kolejny i kolejny raz, aż osiągnę poziom, który mnie satysfakcjonuje. Jeżeli szydełkuje pani albo robi na drutach i wykonany, nie wiem, szalik nie usatysfakcjonował pani, to ma pani dwa wyjścia albo machnąć ręką i chodzić w takim z krzywym ściegiem, albo poprawiać go do skutku, prawda? Czy powoduje to pani lęk przed robótką ręczną? Różnica jest tylko taka, że pani w dowolnej chwili może cisnąć robótką w kąt i uznać, że będzie chodziła bez szalika, a uczeń do szkoły chodzić musi, przynajmniej do określonego wieku. Na to jednak, niestety, nie mam wpływu i pozostaje mi tylko przekonywać ucznia, żeby albo podejmował próbę po raz kolejny - jeśli rzeczywiście nie może patrzeć na swój szalik, albo mogę go przekonać, że jego szalik wcale nie jest zły, a poza tym, jeśli ktoś ma zamiar w życiu zajmować się fizyką kwantową, wcale nie musi robić pięknych szalików, a ja i tak będę dumna, że miałam okazję z nim te szaliki dziergać. Dopóki system wymaga wiedzy weryfikowanej punktami na egzaminie albo ocenami w kolejnym etapie edukacyjnym, sztuczne zawyżanie stopni uważam za idiotyzm, bo ono nic dziecku nie daje. natomiast ustawienie tej oceny na odpowiednim miejscu w hierarchii wartości ucznia (a jeszcze częściej rodzica) już w sytuacji i samopoczuciu dziecka może dużo zmienić i na tym właśnie należy się koncentrować.
Anna
14.05.2021 17:19
Pani Barbaro odnośnie oceniania błędnie zakłada Pani, że dzieci się go nie boją, jeśli można te jedynki poprawiać. Dzieci w dużej mierze odnoszą te oceny do własnej osoby. Nie ważne, że tę ocenę można poprawić. Dziś są do dupy, tak powiedziała pani nauczycielka. Wpływa to destrukcyjnie na ich samoocenę, na to czy chcą się uczyć (jedynki demotywują a nie są zachętą do działania). Co słabsi psychicznie reagują psychosomatycznie, atakami paniki, samookaleczaniem. Innym stresu i krytyki dokładają rodzice. Kolejni swoje frustracje wyładują na kolegach i koleżankach, bo agresja rodzi agresję. Czy wyobraża sobie codzienną pracę, która non stop podlega ocenie? Nie będzie ona dla Pani źródłem stresu nawet jeśli dyrektor powie Pani, że dziś jeszcze Pani na premię nie zarobiła, może za tydzień się uda, a może za tydzień też jeszcze będzie Pani reprezentować poziom do niczego, ale miejmy nadzieję, że na koniec miesiąca jednak Pani nie zwolnię? Lubiłaby Pani taką pracę? A jest Pani dorosła, ma duże doświadczenie życiowe i już zbudowaną dobrą samoocenę....
Barbara Buga - Rucińska
13.05.2021 21:57
Mam wrażenie, że zatrzymał się pan na tym samym etapie rozwoju szkolnictwa, co pani Regina. Zdradzę tajemnicę - już od ładnych kilkunastu lat nauczyciel w szkole podstawowej musi mieć wyksztalcenie co najmniej wyższe licencjackie, choć ja, szczerze mówiąc, takiego nie znam, a znam ich kilkuset. Po drugie nigdzie nie jest napisane, że nauczyciel z Koziej Wólki jest gorszym nauczycielem od tego po UJ - zależy, co potem ze swoim rozwojem zrobili jeden i drugi. Znam niejednego fachowca, niekoniecznie nauczyciela, który po skończeniu studiów uznał, że osiągnął już wszystko, jest doskonałym fachowcem nic nie musi robić (jakoś znajomo mi to zabrzmiało). Co do szkół na zachodzie, proszę pana, nie znam szkoły w Niemczech, ale znam w Anglii, Walii, Szkocji, Hiszpanii, Norwegii, Szwecji, we Francji i na Litwie - szkoły różnych typów i poziomów. spędziłam sporo godzin obserwując zajęcia i rozmawiając z nauczycielami i uczniami. Myli się pan, pisząc o uzależnieniu pensji od poziomu szkoły typu podstawowa czy średnia - po pierwsze taki podział nie da się przeprowadzić, bo często systemy administracyjne są zupełnie inne. Nauczyciel ma wyższe pensum, bo i uczniowie więcej czasu spędzają w szkole - w jego pensum mieszczą się projekty, koła zainteresowań, konsultacje dla uczniów i spotkania z rodzicami. W takiej szkole nikt nie wymaga, żeby polonista (czyli nauczyciel ichniego języka rodzimego) zajmował się przygotowaniem miliarda imprez w czasie nie wiadomo jakim, jest od tego nauczyciel prowadzący dramę, czy jakiś szkolny teatr, który ma do dyspozycji salę do ćwiczeń odpowiedni sprzęt, światła etc. Dekoracji nie robi plastyk po nocach, tylko art teacher razem ze swoim zespołem zapaleńców, których zresztą nikt nie zmusza do tego, żeby byli równo utalentowani muzycznie, plastycznie czy aktorsko. Zatem naprawdę przenoszenie systemu "tam nauczyciel ma wyższe pensum" nijak się ma do realnych warunków pracy. Masa projektów odbywa się metoda grantową. Ile szkół podstawowych w Polsce współpracuje i jest współfinansowana przez system szkolnictwa wyższego? Prawdopodobnie pojedyncze placówki, we Francji jest to system bardzo mocno rozpowszechniony. Na zajęcia prowadzone na uczelniach z uczniami nauczyciel też idzie w ramach swojego "pensum", choć lekcji de facto nie prowadzi wtedy. Trudno mówić o przeniesieniu zachodnich wzorców 1:1 w polskie realia, bo są to zupełnie odrębne światy.
Nauczyciel z 15 letnim stażem
13.05.2021 20:16
Dziękuję. Potrzebowałam tego.
Gość
13.05.2021 18:54
W szkołach na zachodzie, np. w Niemczech pensum nauczyciela wynosi minimum 24 godziny. Wynagrodzenie zależy też od wykształcenia i poziomu szkoły. W podstawówce nauczyciel zarabia mniej niż w liceum, bo do nauczania w tych szkołach wymagane jest zupełnie inne wykształcenie. U nas nauczyciel podstawówki w "Szpetnej Woli" po studiach w Wyższej Szkole Zawodowej w "Koziej Woli" zarabia czasami więcej niż np. nauczyciel krakowskiego Nowodworka po studiach na UJ. Zastanówcie się, czy to ma sens?
razdwa
13.05.2021 17:48
Bardzo Pani dziękuję. Mam poczucie, że odpowiedziała Pani również w moim imieniu - nauczycielki matematyki z 37 - letnim stażem.
Joanna Nowak
13.05.2021 16:20
W pełni popieram powyższą polemikę. Jako nauczyciel i jako matka czwórki dzieci szkolnych. Nic dodać, nic ująć. Brawo!
Marek
13.05.2021 16:04
Pan Marcin w istocie swojej pracy widzi tylko i wyłącznie swoje podwórko. Szkoda Panie kolego, że w tak ograniczony sposób postrzega Pan swój zawód bo Pańskie wypowiedzi deprecjonują słuszne w swojej istocie postulaty ruchu, który stara się Pan reprezentować.
Lukrecja Nowak
13.05.2021 12:43
Bardzo dobra i rzeczowa polemika. Bardzo dziękuję za potraktowanie tematu poważnie. Nauczyciele są niestety grupą niedocenioną, najczęściej hejtowaną. Pal sześć, jeśli robi to osoba, która o szkole nie ma zielonego pojęcia, gorzej, jeśli robi to nauczyciel mający minimalne wyobrażenie tego jak wygląda codzienna, wieloletnia praca z uczniem i rodzicem.
Jagoda
13.05.2021 08:17
Takie słowa może napisać w zasadzie każdy nauczyciel. Jestem historyczką i nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej, a za rok- mam nadzieję terapeutą pedagogicznym. Słowa Pana Stiburskiego nie są żadną merytoryczną wypowiedzią, nie są polemiką, są zwykłym hejtem . Ów Pan nie rozumie w ogóle istoty przygotowywania się do lekcji. Pani Barbara jasno i klarownie to wytłumaczyła a ja dodam od siebie jeszcze inne elementy owego przygotowania. Otóż nie jest to UCZENIE się swojego przedmiotu ( choć często odświeżanie treści- np dat). Najczęściej jednak jest to przygotowywanie materiałów- przykład prostu z brzegu, wczorajszy. Przygotowywałam do klasy 1 materiał- wyszukałam grafikę pokazującą zabawne potworki, postanowiłam zrobić z nich pomoc do nauki mnożenia. Do wydrukowanych i zalaminowanych potworków doczepiłam druciki kreatywne, wyszukałam koraliki. Dzieci będą nawlekać na druciki koraliki, które będą stanowiły wynik działania matematycznego. Cel- doskonalenie mnożenia i motoryki małej- głównie chwytu pęsetkowego. Materiał dla dzieci musi być atrakcyjny i możliwie multisensoryczny, żeby z zainteresowaniem i radością do niego podeszły. Czas przygotowania, od poszukiwań do finalnego efektu- 1,5 h . Na lekcji dzieci poświęcą na tę aktywność Ok 10-15 minut, z 4 godzin lekcyjnych, na które tez trzeba coś przygotować. Nie poruszam tutaj oczywiście kwestii kosztów własnych, bo to jest temat na inną rozmowę. Inny przykład tez z wczoraj- klasa 6, temat- rewolucja we Francji- oprócz przygotowania materiałów w genial.ly, wyszukałam filmów i ciekawych karykatur z epoki i grafik , które pomogą im zapamiętać jak najwiecej z lekcji, postanowiłam rozruszać uczniów przed komputerami, zaskoczyć ich i zawalczyć o ich uwagę- przebrałam się z Marię Antoninę. Czas przygotowania tej jednej lekcji- Ok 2,5h. Przebranie się za Indianina do lekcji o powstaniu USA zajęło mi mniej czasu. Ale po co to wszystko? Jest podręcznik, tablica i zeszyt. Jasne, przecież mogę tego nie robić, bo w podstawie programowej EW nie na słowa o potworkach z drucikami kreatywnymi zamiast włosów i o przebierankach za postaci historyczne na historii, nie ma tez obowiązku zrobienia escape room’a zamiast sprawdzianu z Jagiellonów i Milionerów z oświecenia ( milionerzy zajęli mi tylko 4h , robiąc mój pierwszy escape room POŚWIĘCIŁAM Ok 25h) efekt- dzieci zachwycone. Ostatnio jeden z moich uczniów pochwalił się, ze znów - po 2 miesiącach- przeszedł cały escape room i nie pomylił się ani razu!! Czyli pamięta jeszcze sporo. Pękam z dumy! Na najbliższe dni nam w planach nagrać wywiady z dziećmi o tym jak kochają mamy, co lubią z nimi robić itd. Później trzeba to „obrobić”, ale warto, bo dla mam to będzie pamiątka na całe życie, wiem- sama jestem mamą. To jest mały wycinek tego co robimy. Nie pisze tutaj o dekoracjach na dzień Mamy, pasowaniu itd. Nie pisze tez ile moich pieniędzy na to wydaję, to są tematy poboczne, choć tez ważne. Ostatnio robiłam spis z natury mojej pracowni historycznej- wpisywałam to co w niej jest własnością szkoły- wyszło- ławki, krzesła, mapy... reszta przyniesiona przez nauczycieli . Tak to jest, nauczyciele wiedzą.
Nauczycielka z 30-lernim stażem
13.05.2021 07:03
Świetny tekst. Zgadzam się z każdym slowem
Robert
13.05.2021 03:25
Świetna odpowiedź Pani Barbaro. Dziękuję za Pani czas, który poświęciła Pani aby stanąć w naszej obronie.
Beata Chodacka
12.05.2021 23:56
DZIĘKUJĘ za tą mądrą i głęboką wypowiedź! Oddała Pani myśli i odczucia wielu z nas, a opis lekcji spowodował, że sama poszybowałam za moim ulubionym Gintrowskim! (Nie wpadłabym na to, że można połączyć te 500 lat!) Dziękuję też za wysoki poziom kultury wypowiedzi, szacunek do nas, o który tak trudno. Dziękuję, że wymieniła Pani znakomite, znane nazwiska osób, które oddolnie zmieniają edu-świat. Jestem nauczycielem ponad 30 lat, uczę przedmiotu, który wyprzedza mnie stale (informatyka), pracuję projektami z uczniami, ale koszt czasowy pracy polonistów, językowców, matematyków, odpowiedzialnych za wyniki - jest gigantyczny! Dziękuję, że na to też Pani zwróciła uwagę. Bo od tego zależą często dalsze losy.
Barbara Buga - Rucińska
12.05.2021 21:39
Pani Regino, najwyraźniej generalizowanie jest znakiem rozpoznawczym nie tylko założyciela "Szkoły minimalnej", ale też członków czy wielbicieli tej formacji. Jeśli ma pani w swoim otoczeniu nauczycieli, którzy "wprost lubują się w ocenianiu, traktując je jako narzędzie uciszania niesfornych, wbrew prawu oświatowemu, wbrew etyce zawodu", takich, których "ogarnęła obsesja oceniania", to proszę coś z tym zrobić! Przemówić do nich, przedstawić im idee pana Marcina, etc. Ja takich nauczycieli nie spotykam. Powiem więcej. Jeżeli umawiam się z uczniami, że ocenę traktujemy wyłącznie jako symbol tego, co mu wyszło dziś i nie wynikają z tego żadne konsekwencje, nie widzę absolutnie nawet śladu działania krzywdzącego dziecko. To tak jakbyśmy mieli do siebie pretensje, że dziś było tylko 23 stopnie, a jutro będzie ich 28. Sama sobie pani zaprzecza - z jednej strony twierdząc, że system nie wymaga zmiany, a z drugiej oczekując wystawienia jednego stopnia na koniec roku. Dopiero wesoło by się zrobiło! Pani Regino, wprowadzając Ocenianie Kształtujące w klasach, w których uczę, kilka lat walczyłam z nastawieniem rodziców, którzy czytali informację zwrotną - "to świetnie ci wyszło, nad tym musisz popracować - możesz zrobić to w ten i ten sposób albo inny, jeśli jakiś przyjdzie ci do głowy, o tym możesz pomyśleć, jeśli chcesz dalej rozwijać zdolności itd. ", czytali, czytali i później nieodmiennie padało sakramentalne pytanie "no dobrze, pani Basiu, ale tak naprawdę to JAKA TO JEST OCENA?" To teraz proszę sobie wyobrazić co by się działo, kiedy przez rok uczniowie i rodzice otrzymywaliby tego typu komunikaty a na koniec roku łup! Stopień. Ale jak? Skąd? Ja nie wiedziałem! No pisała pani, że Jaś to nie do końca opanował, ale ja nie myślałam, że to nie do końca oznacza trójkę! Dziękuję bardzo. Zdecydowanie pozostanę przy swoim pomyśle - oceny tak, ale takie które można poprawić dowolną ilość razy i w momencie wybranym przez ucznia. No i oczywiście nie w systemie 1, 1, 1, 1, 3 - zatem średnia wychodzi ci 1, 4, czyli...1! Ocena jest jedna - ta, którą sobie wypracowałeś, nieważne, czy za pierwszą czy za piętnastą próbą. Podjęła się pani próby obrony teorii pana Stiburskiego za wszelką cenę, tylko po pierwsze, pomyliła pani adresata, po drugie trochę nietrafionych argumentów pani używa. I wreszcie to, co szczerze mnie rozbawiło w pani komentarzu- stawianie szkolnictwa z lat 1960 - 1990 za przykład czasu, kiedy szkoła była miejscem przyjaznym uczniowi, kiedy uczeń miał w tej szkole cokolwiek do powodzenia, kiedy szanowano go tam, kiedy nauczyciel był partnerem a nie nadzorcą i bogiem, świadczy albo o tym, że zakłada pani, iż mówi do gówniarzy, którzy edukację zaczęli w XXI wieku i o szkole z wcześniejszego okresu nawet nie słyszeli, albo zaistniał proces zwany w psychologii wyparciem, gdyż innego wytłumaczenia na tak ewidentne przekłamanie nie jestem w stanie znaleźć.
Barbara Buga - Rucińska
12.05.2021 21:08
Pani Regino, społecznie to ja mogę posprzątać las albo wyprowadzić na spacer psy ze schroniska. W polemice odnosiłam się WYŁĄCZNIE do swoich obowiązków zawodowych, za które pobieram uposażenie. I dalej twierdzę, że bez zmian systemowych wszystko, co robi nawet najbardziej zaangażowany nauczyciel, będzie wyłącznie działaniem na półśrodkach. Dopóki ktoś kompetentny (nie mam tu na myśli ekspertów teoretyków, tylko czynnych nauczycieli różnych etapów edukacyjnych) nie pochyli się nad podstawą programową, dopóki proporcje między wiedzą teoretyczną wtłaczaną uczniom do głów a umiejętnością jej praktycznego wykorzystania nie zostaną odwrócone, dopóty nie będziemy mogli mówić o realnej zmianie sytuacji polskiego ucznia. Nie znam się na nauczaniu matematyki, fizyki, geografii czy języka obcego. Znam się na nauczaniu języka polskiego i wiem, że nadmiar wiedzy pojęciowej nikomu nie służy. W tym punkcie podstawy programowej języka polskiego, w którym mowa jest na przykład o imiesłowach, w opisie oczekiwanych efektów, czytam, że uczeń bezbłędnie rozróżnia imiesłowy przymiotnikowe od przysłówkowych, a w ich zakresie czynne od biernych i uprzednie od współczesnych. Proszę sobie wyobrazić, że za zdecydowanie istotniejsze uważam to, żeby uczeń używając tych nieszczęsnych imiesłowów w mowie i piśmie, nie popełniał błędów typu "idąc do szkoły, wiatr zerwał mu czapkę", żeby - jeśli w służbowym mailu czy prywatnym liście przyjdzie mu użyć go na przykład z partykułą 'nie', umiał zrobić to, nie popełniając błędu. To, że w klasie ósmej potrafi nazwać bezbłędnie typy imiesłowów, niestety tych umiejętności mu nie zapewni. To, co sugeruje idea szkoły minimalnej pana Stiburskiego, znamy, póki co, tylko z teorii - niestety. Pan Marcin nie wykorzystał możliwości, żeby podzielić się praktycznym zastosowaniem tych założeń, nie miał też jak dotąd możliwości, aby zweryfikować ich skuteczność w realnym zderzeniu z brutalną rzeczywistością egzaminu ósmoklasisty, czy obserwując osiągnięć swoich absolwentów w szkole średniej. I nie, nie mam tu na myśli, czy otrzymują świadectwa z wyróżnieniem, co do tego się doskonale zgadzamy - to jest wyłącznie cyferka, która w najmniejszym stopniu nie definiuje młodego człowieka. Myślę raczej o tym, czy uczeń pana Marcina został wyposażony w taki zasób wiedzy, umiejętności, kreatywnego czy analitycznego myślenia, czy co tam jest jeszcze istotne w matematyce i fizyce, który pozwoli mu bez problemu rozumieć te przedmioty w początkowym etapie szkoły średniej. I to nie tylko uczeń który jest matematycznie uzdolniony, ale i artysta, dla którego być może matematyka nie mieści się w kręgu ścisłych zainteresowań. Dopiero, jak taka konfrontacja założeń i realnych efektów nastąpi (i nie mówimy tu o jednorazowym dobrym wyniku egzaminu), będziemy mogli stwierdzić, czy "Nawet w obecnej szkole, przy zmianie przestarzałego systemu myślenia nauczycieli o edukacji, można, przestrzegając prawa oświatowego, zmienić sytuację ucznia na diametralnie lepszą.
M.
12.05.2021 20:59
Pani polonistka doskonale ubrała w słowa to, co myśli i czuje wielu nauczycieli zniesmaczonych krzywdzącą wypowiedzią pana S. Rzetelnie i fachowo wypunktowane.
Ewa
12.05.2021 20:23
Chętnie pokażę, ile pracuję .Jest tylko jeden warunek- wyniki zostaną opublikowane .
Nauczyciel z pasją
12.05.2021 20:20
Pani riposta na ten infantylny wywiad naprawdę wprowadza dojrzałość do dyskusji o szkole. A szanowna redakcja niech nie będzie taka niedotykalska. "Poziom hejtu". Na Strajku Kobiet tez byli tacy, co mówili młodzieży, że przeklinają. I to jest główny argument kontra, gdy się nie ma innych argumentów.
Regina Jakubczak
12.05.2021 19:38
Pani Barbara widzi celowość "przebudowy" systemu oceniania. Ja myślę, że jest niezły, tylko został wypaczony przez nauczycieli, którzy, wbrew obowiązującym przepisom (jedna ocena końcowa), oceniają uczniów każdego dnia, na każdej lekcji, co jest nie tylko wbrew prawu, ale jest zbrodnią na psychice dziecka. Do stopni dodajcie jeszcze; paskowanie, znakowanie, ciągłe kontrolowanie, brak zaufania. To pogłębia podziały, rodzi nienawiść, przyucza do "wyścigu szczurów" - zamiast kształtować nawyki współdziałania i wzajemnej życzliwości. Skutki widoczne są choćby w liczbie samobójstw - rocznie w Polsce "znika" jedna szkoła. Zajmujemy II miejsce na świecie w liczbie samobójstw dzieci młodszych. Dlaczego uważa Pani, że ocenianie jest "najpaskudniejszą częścią" zawodu? Z obserwacji poczynań n-li widać, że wprost lubują się w ocenianiu, traktując je jako narzędzie uciszania niesfornych, wbrew prawu oświatowemu, wbrew etyce zawodu, wręcz obsesja stawiania stopni ogarnęła nauczycieli i dlatego z zapałem bronią się przed Marcinem, atakując niewinnego. Zdobyć lepszą ocenę jest ważniejsze, niż rozumieć. Kiedyś tego nie było. Pracowałam w latach 1965 -1990.
Regina Jakubczak
12.05.2021 19:05
Odpowiadam na list Pani B. B-R, która, wielce zaangażowana w wiele prac społecznych twierdzi, że szkoła wymaga zmian systemowych. Uważam, że niekoniecznie. Nawet w obecnej szkole, przy zmianie przestarzałego systemu myślenia nauczycieli o edukacji, można, przestrzegając prawa oświatowego, zmienić sytuację ucznia na diametralnie lepszą, co sugeruje idea "Szkoły Minimalnej" p. Marcina Stiburskiego. c.d. może n.
Jerzy
12.05.2021 18:13
Nie wiem, kto to pan Sitburski, ale każdy, kto mówi, że nauczyciel mało pracuje, kłamie albo nie wie, co mówi.
Beata Sowińska
12.05.2021 18:06
Zgadzam się z każdym słowem. Nie sądzę jednak, aby pan Marcin odniósł się do tej polemiki. Zabraknie mu odwagi i rzeczowych argumentów. Zresztą pani Basia by go zjadła z butami podczas takiej dyskusji.
Marek
12.05.2021 16:57
Zastanawiam się bardzo intensywnie kto i z jakiego powodu wpadł na pomysł, aby przeprowadzać wywiad akurat że szkodnikiem Stiburskim? Ani On żaden specjalista, ani metodyk, ani jakiś długoletni praktyk! Wiem, że się lansuje na wszystkie możliwe sposoby, ale głoszone przez tego pana teorię zaprzeczają podstawom pedagogiki.
Magda
12.05.2021 16:27
Brawo! Wszystko, co chciałabym temu Panu powiedzieć, jest w Pani wypowiedzi.
jotka
12.05.2021 16:19
Dzięki za mądry tekst i dzięki Miastu..., że go zamieściliście. Autorka wyjaśniła wszystko i nie ma sensu odwoływać się do źródła polemiki, bo to mimo wszystko jednak obraza dla nauczycieli, którzy chcą i potrafią coś zrobić dla swoich uczniów. Mam nadzieję, że rodzice też zaczną odróżniać tych, którzy dają ich dzieciom szóstki, bo się gniewają na system od tych, którzy się przygotowują do zajęć, biorą odpowiedzialność za to, co się dzieje z uczniami na lekcjach i potrafią im pokazać nie tylko to, co uczeniu się jest atrakcyjne, ale też jak cieszyć się z sukcesów i radzić sobie z porażkami.
Ilona
12.05.2021 15:15
Brawa dla Pani Barbary. Dziękuję Jej za tak rzeczową i konstruktywną odpowiedź. Ja pracuję 34 lata i cały czas przygotowuję się do zajęć. Nie wyobrażam sobie innego podejścia do pracy.
Aleksandra Karasiewicz
12.05.2021 15:05
Dziękuję Pani za ten list. Bardzo lubię swoją pracę, ale boli mnie niski etos zawodu nauczyciela. Gdybym przestała się tym przejmować musiałabym przestać wykonywać mój zawód z pasją. I z pewnością wielu nauczycieli w pewnym momencie się poddaje, nie każdy jest silny i wytrzymały wobec takiego hejtu. Uczę niemieckiego, ale jestem też nauczycielem hiszpańskiego. Staram się podejść indywidualnie do każdej klasy, na początek muszę je jednak poznać. Staram się szukać różnych rozwiązań, na problemy z motywacją przygotowałam warsztaty. Mam obecnie 27h przy tablicy. Kiedy byliśmy w szkole mój tydzień pracy to było ok. 55-60h. Teraz podczas nauki zdalnej doszłam do 74h dwa tygodnie temu. Nie będę już powtarzała tego o czym Pani pisała w liście. Wiem natomiast, że jeżeli podobne komentarze się nie skończą to zabraknie niedługo nauczycieli. I może dobrze by się stało. Ja również temu Panu rzucam rękawicę!
Jam jest
12.05.2021 15:01
Niech zgadnę... Od września ten Pan pojawi się w Ministerstwie?
Anka
12.05.2021 13:23
Czy ten fizyk z bożej łaski przyjął czyjeś zaproszenie, czy na rzuceniu rękawicy się skończyło? I kiedy Miasto Pociech opublikuje sprawozdanie z tygodniowej obserwacji? Bo oczywiście weźmie w niej udział jako odpowiedzialny i rzetelny dziennikarsko portal. Wakacje coraz bliżej, podstawę programową zrealizował, ma czas na wyjazd. Odważy się dokończyć to, co zaczął, czy jak zwykle skończy na pustych hasłach?
Magdalena litwinienko
12.05.2021 12:35
Bardzo dobra wypowiedz popieram w pełni ciekawe czy pan stiburski odpowie

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio