- Do pracy chodzę na godzinę 10.00, ale moje dzieci rozpoczynają lekcje już o ósmej. Gdyby nie to, moglibyśmy rano dłużej pospać, w spokoju zjeść śniadanie, porozmawiać. Zamiast tego jest stres, gonitwa i niejednokrotnie płacz dzieci zrywanych z łóżek – mówi Karolina Winiecka, mama 8-letniego Kuby i 10-letniego Olafa.
Naukowcy badający funkcjonowanie szarych komórek twierdzą, że aby maksymalnie wykorzystać umysłowy potencjał dzieci, lekcje powinny zaczynać się nie wcześniej niż o 8.30, a najlepiej o 9.
Jakiś czas temu apel o przesunięcie godzin rozpoczęcia zajęć wystosowało Amerykańskie Towarzystwo Pediatryczne. Z jego badań wynika, że najmłodsi w coraz większym stopniu cierpią na deficyt snu.
Lekarze zaznaczają, że dzieci w wieku szkolnym potrzebują 10-11 godzin snu. To nie zawsze jest możliwe. – Mój syn ma dwa razy w tygodniu treningi piłkarskie, do domu wraca wówczas około dwudziestej, musi jeszcze odrobić lekcje, zjeść kolację, umyć się. Często zasypia dopiero około dwudziestej trzeciej, a wstać musi o siódmej – mówi pani Marta, mama 10-letniego Maćka, ucznia IV klasy SP.
To daje zaledwie 7 godzin snu, a więc znacznie poniżej zalecanej średniej.
W Polsce są już szkoły, które pozwalają swoim uczniom pospać nieco dłużej. To najczęściej placówki niepubliczne z dużych miast, ale ich plan lekcji jest układany zwykle nie po to, by łatwiej było dzieciom rozpocząć dzień, a raczej z myślą o rodzicach, którzy muszą dostarczyć pociechę do szkoły.
Tak jest m.in. w Prywatnej Szkole Podstawowej im. Noblistów Polskich w Krakowie, gdzie młodsze dzieci rozpoczynają lekcje dopiero o 8.50. –Ten system sprawdza się już od wielu lat – przyznaje Barbara Prokop, dyrektor szkoły. – Większość naszych uczniów jest dowożona przez rodziców, więc ze względów organizacyjnych młodsze dzieci zaczynają lekcje później, a starsze o 7.55, to rozdzielenie pozwala rozładować poranny tłok.
W Prywatnej Szkole Kangurowej w Krakowie dzień rozpoczyna się o 8.15 od tzw. wspólnego kręgu. Dzieci mogą w tym czasie spokojnie porozmawiać, a nauczyciel przedstawia im plan na najbliższe godziny. Pierwsza lekcja zaczyna się tu dopiero o 8.30, ale są to zwykle luźniejsze zajęcia. Dopiero po II śniadaniu, ok. 9.30 zaczyna się „poważniejsza” nauka. – Taki system wypracowaliśmy na podstawie obserwacji naszych podopiecznych – mówi dr Witold Ligęza, psycholog z Zakładu Psychologii Edukacyjnej UP w Krakowie i właściciel Kangurowej Szkoły.
W Katolickiej Szkole Podstawowej nr 109 Fundacji Na Rzecz Rodziny w Warszawie pierwszy dzwonek rozlega się dopiero o godzinie 9.00. Przemysław Kowalczyk, dyrektor szkoły przyznaje, że to głównie ze względu na wygodę rodziców, dowożących uczniów z różnych rejonów miasta.
Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty jest zdania, że późniejsze rozpoczynanie zajęć to bardzo dobry pomysł. – Obserwowałam takie rozwiązanie w Niemczech. Tam dzieci mogą się wyspać, spokojnie zjeść śniadanie i bez nerwów dotrzeć do szkoły – mówi Barbara Nowak.
Kurator twierdzi, że po likwidacji gimnazjów, również polskie szkoły będą mogły zaczynać pracę nieco później.
- Reforma wymusi stworzenie nowej sieci szkół, ich obwody się zmniejszą, w szkołach będzie mniej dzieci, a nauka będzie jednozmianowa. To dobry moment, by przesunąć godzinę rozpoczynania zajęć na przykład na dziewiątą. Osobiście będę sugerować dyrektorom, by rozważyli taką możliwość – obiecuje Barbara Nowak.
Jolanta Gajęcka, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie zauważa jednak, że przesuniecie godziny rozpoczynania zajęć wcale nie oznacza, że dzieci pośpią dłużej. – U nas niektóre klasy rozpoczynają lekcje o 9.50, a nawet o 10.50, jednak wiele dzieci przywożonych jest do szkoły już kilka godzin wcześniej – mówi dyrektor Gajęcka.
W jej podstawówce od dwóch lata świetlica czynna jest już od 6.30, bo wcześniej często zdarzało się, że rodzice przywozili dzieci przed siódmą i zostawili pod zamkniętymi jeszcze drzwiami szkoły.